Moda na biało-niebieskie płytki ceramiczne, które dziś nadal możemy oglądać w wielu wnętrzach, rozpoczęła się w Holandii na początku XVII wieku. Wprawdzie flizy wytwarzano tam już wcześniej, miały one jednak nieco inny wygląd, były wielokolorowe, bogato zdobione i zdecydowanie bliżej im było do włoskiej majoliki niż do dalekowschodniej porcelany. A to właśnie ta ostatnia stała się inspiracją do zmiany zdobnictwa, co jak się później okazało, dało początek wieloletniej modzie na holenderskie wyroby w całej Europie.
W 1604 roku, z ładunku statku przejętego przez Kompanię Wschodnioindyjską, na aukcję w Amsterdamie trafiło ponad 100 tysięcy wyrobów z chińskiej porcelany. Holendrzy natychmiast zakochali się w biało-niebieskich naczyniach, a ich posiadanie stało się wyznacznikiem dobrego gustu i wysokiego statusu społecznego.
Zapotrzebowanie na malowane kobaltem wazy, zastawy stołowe, wazony, misy, czarki i innego rodzaju przedmioty było bardzo duże, nie wszyscy jednak mogli sobie pozwolić na zakup orientalnych wyrobów. Niszę na rynku szybko zapełniły holenderskie manufaktury fajansu. Choć oferowane przez nie wytwory jakością materiału nie przypominały w niczym cieniutkiej, przepuszczającej światło porcelany, to sposób zdobienia bardzo przypadł do gustu odbiorcom.
Jednym z miasteczek, które zasłynęło z produkcji biało-niebieskich naczyń, było Delft, dlatego też przyjęło się mówić o holenderskich wytworach „fajanse z Delft”. Określenia tego używa się również w kontekście ceramicznych płytek ściennych, co jest nie do końca zgodne z prawdą. Największe ośrodki wytwórstwa fliz mieściły się bowiem w Amsterdamie, Rotterdamie, Utrechcie, Goudzie oraz w miastach fryzyjskich – Makkum, Bolsward i Harlingen.
W Holandii fajansowe płytki pełniły głównie funkcję użytkową. Na obrazach niderlandzkich mistrzów możemy zobaczyć je często w tle, ułożone w pasie tuż przy podłodze czy jako okładzinę ścian przy kominku. Z czasem zaczęto stosować je na większych powierzchniach – ścianach przedsionków, kuchni, spiżarni, klatek schodowych czy piwnic, czyli w miejscach, które najczęściej ulegały zabrudzeniu. Szkliwione płytki łatwiej było bowiem utrzymać w czystości niż białkowane ściany.
Dopiero w XVIII wieku flizy zaczęły zdobić całe wnętrza kuchni i izb mieszkalnych, a w okładzinę nierzadko włączano dekorację w postaci wieloflizowych paneli, które wyglądały jak obrazy. Łączono je również z płytkami malowanymi manganem, o barwie zbliżonej do fioletu lub brązu. [10]
W XVII-wiecznej Europie sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Fascynacja chińską porcelaną pojawiła się również we Francji, która wówczas dyktowała modowe trendy. Holenderskie wyroby, nawiązujące charakterem do pożądanej chińszczyzny, szybko spotkały się z ogromnym zainteresowaniem i aprobatą właścicieli francuskich zamków i pałaców. Fajansowe płytki zaczęły więc zdobić wnętrza bogatych rezydencji, a wykonane z nich okładziny pokrywały nierzadko całe powierzchnie ścian, od podłogi aż po sufit, świadcząc nie tylko o zamożności, ale również o dobrym guście właścicieli.
Moda na flizy dotarła także na tereny dzisiejszej Polski. Pierwsze olicowania pojawiły się w rezydencjach Marii Kazimiery i Jana III Sobieskiego [19], m.in. w pałacu w Wilanowie, gdzie do dziś można podziwiać wspaniałą okładzinę gabinetu farfurowego, składającą się z niemal 2 tysięcy holenderskich płytek, w tym 122 dwunastoflizowych paneli przedstawiających wazony z kwiatami. [11] W ślad za rodziną królewską podążyli arystokraci, a fajansowe olicowania pojawiły się m.in. w pałacu w Nieborowie, w oficynie dworskiej w Gardzienicach i w sali Fontany w krakowskiej Kamienicy pod Gruszką. Na modowe trendy nie pozostawali również obojętni mieszkańcy Gdańska, którzy wyjątkowo często dekorowali flizami reprezentacyjne sienie mieszczańskich kamienic.
W żuławskich wsiach flizy holenderskie pojawiły się nieco później niż w Gdańsku czy Elblągu. Wiązało się to bezpośrednio z zanikającą w miastach modą na ceramiczne okładziny. Już pod koniec XVIII wieku płytki często, jako olicowania wtórne, trafiały właśnie na tereny zamieszkiwane przez niderlandzkich osadników, nazywanych mennonitami lub olędrami. [7]
Flizy na Żuławach znalazły podobne zastosowanie jak w Niderlandach. Używano ich powszechnie we wnętrzach domów, zarówno podcieniowych, jak i tych bez podcienia. Ich funkcja dekoracyjna, którą do niedawna pełniły w mieszczańskich kamienicach, zeszła na drugi plan. Choć zdarzało się, że płytkami wykładano reprezentacyjne sienie i izby, tak jak w Palczewie czy Orłowie, to częściej można je było zobaczyć w miejscach, które najłatwiej ulegały zabrudzeniu – nad paleniskami, w czarnych kuchniach i przy kominkach. Powierzchnie pokryte płytkami było po prostu łatwiej utrzymać w czystości niż białkowane ściany.
Wtórne i typowo użytkowe zastosowanie fliz sprawiło, że nie przywiązywano aż tak dużej wagi do ich wyglądu. Okładziny składały się często z płytek pochodzących z różnych wnętrz, ułożonych niestarannie, niepasujących do siebie ornamentami narożnikowymi, a nawet obróconych wzorem o 180 stopni.
Do dziś zachowało się niewiele śladów po żuławskich flizach. Dwa oryginalne przedwojenne olicowania znajdują się w Żuławkach, pozostałe znamy głównie z dokumentacji konserwatorskiej i archiwalnych fotografii.